Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński zaścianek
zadziornością szlachciców, bitnością szlachcianek.
Niechaj tylko ktoś obcy zawita w te strony,
zaraz w ruch idą grabie, motyki i brony.
Bo Dobrzyńscy nie lubią nieproszonych gości.
Nie znają oni również pojęcia grzeczności,
bo grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą,
więc chęci do tej nauki Dobrzyńskim nie stało.
Ani do żadnej innej. Za to mieli w cenie
dobro ojczyzny, więc pospolite ruszenie
zwołali pośród szlachty z sąsiedztwa i z dala
pod oryginalnym hasłem: "Kto żyw bij Moskala!"
Bo Dobrzyńscy lubili szukać wszędzie zwady,
a wygląd mieli inny niźli ich sąsiady.
Ich powierzchowność na myśl tezę tę przywodzi,
iż człowiek rzeczywiście od małpy pochodzi.
Jak powiadali starsi i wieść gminna niesie,
są oni brakującym ogniwem w procesie
ewolucji. Pomostem między małpą a człowiekiem.
I nie słyszano nigdy jak wiek wiekiem
o istnieniu na Litwie doskonalszej rasy
pod każdym względem i po wszystkie czasy.
A dzisiaj właśnie o wczesnym poranku
zrobił się rejwach ogromny w zaścianku,
gdyż zjechał tutaj Hrabia i jego drużyna,
oraz inni sarmaci na sejm do Dobrzyna.
I może by radzili tak ze dwie niedziele,
gdyby nie Maciej zwany K u r k i e m n a k o ś c i e l e,
co rozumu miał więcej niż jakie uczone,
a w strategiach mógł równać się z Napoleonem.
Powiedział Maciej: "Jeśli Moskali bić chcecie,
to powiedzcież mi najpierw gdzie wy ich znajdziecie.
Wszak nie uświadczysz tu nawet Prusaka,
co najwyżej można się natknąć na Robaka -
księdza co się naprawdę nazywa Soplica.
Lecz o tym wam nie powiem, bo to tajemnica.
Na to zaś ze stron różnych ozwały się krzyki,
bo szlachta miała wielką chęć do bijatyki.
Wiec Gerwazy wraz z Hrabią rzucili myśl nową,
by uczynić zajazdu celem Soplicowo.
I wstąpił w całą szlachtę znowu duch ochoczy.
Ruszyli co sił w nogach i co koń wyskoczy.
A w Soplicowie nudą od rana powiewa.
Podkomorzy się snuje, Telimena ziewa...
Wszystko wokół spowija ten nastrój niemrawy,
zaś Sędziemu się nagle odezwały stawy
kolanowe, a bardziej ten, co miał w nim wodę.
Wszak i Sędzia i stawy były już niemłode.
Tadeusz podgoliwszy nieco bokobrody
udał się na przechadzkę nad Świtezi wody.
Nie wiedział że szlachcice napadli na zamek,
wchodząc do jego wnętrza bez użycia klamek.
I natknąwszy się najpierw na pana Sędziego
zepchnęli go z krużganka renesansowego,
aż wywinął dwa kozły, zanim pośród kurzu
z twarzą odbitą w betonie leżał na podwórzu.
Następny nawinął się im Podkomorzy.
Kiedy od swej alkowy drzwi chyłkiem otworzył,
przytrzasnęli mu oni głowę tymi drzwiami.
Zaś Protazy się schował między konopiami,
widząc co tam się święci, jednakże konopie
najeźdźcy podpalili i było po chłopie
prawie, lecz zdołał uciec i ocalił życie
w pobliskim stawie gasząc swe okrycie.
Podkomorzyna zaś dostała żyrandolem w głowę,
tak że aż jej na chwile odebrało mowę.
Również Jankiela dopadli i starym zwyczajem
oberwał on solidnie po plecach nahajem.
Zaś na Wojskiego zepchnęli całą stertę polan,
tak iż odczuł on nagłą niestabilność kolan.
Na szczęście pan Tadeusz z odsieczą się zjawił
i jak heros z wszystkimi na raz się rozprawił.
Po czym jak wszyscy wspaniali książęta - herosi
otrzymał pół królestwa oraz rękę Zosi.
Jednak ręki odmówił, gdyż nie chciał dziewczyny
pozbawiać tak potrzebnej jej górnej kończyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz